czwartek, 31 grudnia 2015

Zastanawialiśmy się chwilę dokąd udać się z Chin. Początkowo rozważaliśmy Wietnam, ale nasłuchaliśmy się sporo negatywnych opinii o tym kraju i uznaliśmy, że odpuszczamy i pojedziemy do Laosu. Po hałaśliwych Chinach przyda nam się trochę odpoczynku, a Laos to jeden z najbardziej zrelaksowanych krajów w regionie. Może tam uda nam się kupić motorki? Kto wie.

Z Kunmingu w Chinach jest bezpośredni autobus do Vientianu, stolicy Laosu. Wiadomo, że nie lubimy chodzić na łatwiznę (a przynajmniej Bartek) i podzieliliśmy przekraczanie granicy na etapy. Całe szczęście, bo chyba bym nie przeżyła 48 h podróży autobusem. Z Kunmingu do Jinhongu i stamtąd do Laosu, taki był plan i wykonaliśmy go w 100%.
Im dalej od Kunmingu byliśmy, tym roślinność robiła się bardziej tropikalna. Góry porośnięte dżunglą, parno duszno i zielono. Do tego słonie – nie widzieliśmy ich , ale znaki drogowe ostrzegały przed nimi. Autobus z Kunmingu do Jinghongu jest dość drogi (ponad 200 CNY), przynajmniej w porównaniu do innych tras. Ale i sama podróż jest interesująca i trzeba się uzbroić w cierpliwość. Kierowca co chwilę zatrzymywał się na poboczu, nie po to by dać odpocząć pasażerom, o nie! Zbieraliśmy różna kontrabandę do luków bagażowych autobusu, jakieś tajemnicze pakunki i zawiniątka. A gdy przyszło do prawdziwej przerwy zatrzymaliśmy się w chyba najbardziej obskurnym zajeździe na całej trasie. Po drodze mijaliśmy całkiem przyzwoicie wyglądające przydrożne restauracje. Niestety w tej najbrzydszej kierowca miał jakąś tajemną umowę z właścicielami. On jadł za darmo, gdy przywiózł klientów. Tym razem dużego biznesu nie było, bo niewielu z naszych współpasażerów skorzystało z oferty „restauracji”.

W Jinghongu od razu kupiliśmy bilety do Luang Namtha w Laosie (70CNY). Udaliśmy się do hotelu i po obfitej kolacji poszliśmy spać. Przed wyjazdem z Chin podjęliśmy jeszcze próbę wymiany juanów na dolary. Nothing is easy in China jak to mawiają. Nie ma niestety takiej możliwości, jeśli pieniądze wypłacało się z bankomatu. Aby wymienić juany na dolary trzeba mieć kwitek, że wcześniej dokonywało się odwrotnej operacji. Kontrola obcej waluty musi być. Spróbujemy na granicy pozbyć się reszty chińskich pingpongów. 

Bartek straszył mnie, że do Laosu pojedziemy autobusem co ma trzy koła zamiast czterech. Na szczęście pojazd był sprawny i posiadał wszystkie koła. Tylko był mały i napakowany miejscowymi i mnóstwem bagażu. Granicę przekroczyliśmy bez problemu. Jak się później zorientowaliśmy, problem mógł być i to spory. Ktoś źle wyliczył datę końca ważności wizy ( i nie byłam to ja!) i z Chin wyjechaliśmy o jeden dzień później. Na granicy nikt tego nie zauważył (lub nie chciał) i nas wypuścili. Przeprawa z chińskimi pogranicznikami nie należałaby pewnie do najprzyjemniejszych.
Dzięki czujności Bartka uniknęliśmy scamu na granicy. Rzucili się na nas cinkciarze z „atrakcyjnymi” kursami wymiany. 

900 000 czy 100 000?

zdjęcia z www.banknoteworld.com

Bartek zauważył specyfikę laotańskich banknotów - nominał wzbudził podejrzenie
Handlarze walutą odwracają banknoty tym „większym” nominałem do góry. Trochę to mylące. Można się nieźle przejechać, a cwany cinkciarz jest kilkadziesiąt tysięcy kipów do przodu. Nie z nami te numery! 

Znalezienie domku w Luang Namtha trochę nam zajęło. Bartkowi bardzo chciało się siusiu, ta potrzeba przysłoniła mu wszystkie zmysły i poszliśmy w niewłaściwym kierunku. Nasza miejscówka okazała się cudownym drewnianym domkiem nad brzegiem stawu rybnego z widokiem na góry i pola ryżowe. Idealne miejsce na wypoczynek. 


Mieliśmy jakieś 500 metrów na lokalny bazar, mogliśmy codziennie zaopatrywać się w świeże warzywa na śniadanie. Opatentowaliśmy również gotowanie jajek grzałką (kupioną jeszcze w Kirgistanie) w menażce, do tego pomidor, ogórek i chleb. Chleb to dużo powiedziane... Po południu obiad w tajskiej lub lokalnej restauracji, i tak leniwie płynął nam dzień za dniem. Nie brakowało nam niczego. Wieczorem często chodziliśmy na night market (nocny rynek z jedzeniem) po różne smakołyki: grillowane banany czy sticky rice (grillowany ryż z mleczkiem kokosowym). Widok z okna mieliśmy przecudowny, internety śmigały jak szalone – wakacje od wakacji. Po kilku dniach przypomniało nam się, że jesteśmy w podróży dookoła świata i trzeba gdzieś się ruszyć, byle nie za szybko. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy do Luang Prabang i tam spróbujemy szczęścia z zakupem motocykli.

Świątynia buddyjska w Luang Namtha
Chciałam być sprytna i wygodna, namówiłam Bartka na podróż minivanem. Będzie lepiej, myślałam, będzie mniej ludzi myślałam. A potem wcisnęli 12 białasów do busa dla Azjatów. Drogi w Laosie nie należą do najlepszych i są bardzo kręte, nieprzyjemne samopoczucie opuściło nas dopiero gdy zjechaliśmy trochę niżej. Podróż trwała dłużej niż przewidywano, ponieważ kilka razy czekaliśmy, aż otworzą drogę. Umęczeni i powyginani dojechaliśmy do Luang Prabang. Zainstalowaliśmy się w hostelu i poszliśmy upolować coś do jedzenia. To, co ukazało się naszym oczom, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Sto milionów turystów delektujących się „autentycznym” Laosem, wszędzie hałas i krzyki. Uciekamy, to nie jest nasz Laos! Następnego dnia ewakuujemy się z hostelu do o wiele sympatyczniejszego guest house’u. Spokojniejsza część miasta, nie ma tylu turystów, blisko do restauracji (taniej!!!). To coś dla nas.

Kolonialna zabudowa Luang Prabang
Uspokojeni nową lokalizacją możemy poznać miasto. Luang Prabang to dawna stolica Laosu (do 1975 roku), wpisane jest na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z okresu panowania Francuzów zachowało się wiele budynków architektury kolonialnej. Obecnie znajdują się w nich hotele i restauracje. Do tego w mieście jest ponad 30 świątyń buddyjskich. Nadaje to miastu niesamowity urok. Można szwendać się bez celu wiele dni i za każdym razem natknąć się na coś nowego. 




W mieście odbywał się festiwal filmowy. Wstęp był darmowy i nie bylibyśmy sobą nie korzystając z okazji. Filmy tajskie, laotańskie i wietnamskie. Obejrzeliśmy dwa. Jak na wschodzące kino Azji południowo-wschodniej, całkiem nieźle. Martwi mnie tylko przewijający się motyw małżeństwa z cudzoziemcem, jako leku na biedę i problemy. I zawsze zmusza się wykształcone i bystre dziewczę. Ale generalnie brawa dla pomysłodawców i organizatorów. Festiwal połączony był z obchodami 25- lecia Luang Prabang na liście UNESCO i paradą słoni. Otóż pewien facet wymyślił sobie, że przejdzie przez Laos z karawaną słoni. W szczytnym celu przypomnienia wszystkim, że słoni w Laosie zostało tylko 900. Niestety nie udało nam się zobaczyć na żywo końcowej parady, niezbyt jasno komunikowali kiedy to ma się wydarzyć. Zainteresowanych odsyłam na stronę FB: Elephant Caravan
Mimo powolnego trybu życia jaki wiedliśmy, byliśmy bardzo aktywni (jak na nas). Wybraliśmy się na wycieczkę rowerową obejrzeć słonie (niestety już poszły spać)


 i na wycieczkę nad wodospad Kuang Si

Rezerwat niedźwiadków


Niestety nasze poszukiwania motorków okazały się bezowocne, maszyn do kupienia nie było zbyt wiele, a te co się pojawiały były, powiedzmy, w nie najlepszym stanie. Dlatego postanowiliśmy jechać jednak do Wietnamu.

Laos

Nie miałam zbyt dużego wyobrażenia o Laosie, wiedziałam jedynie, że nie jest to zbyt bogaty kraj. Trochę się zdziwiłam, gdy w Luang Namtha zobaczyłam same pickupy Toyoty Hilux, chyba promocja była na ten model w salonie. Wg internetów to najlepiej sprzedające się auto w Laosie, 42% rynku. Laos jest bardzo „ustawiony” pod turystów z tzw. Zachodu (czy globalnej północy). Są knajpy z zachodnim jedzeniem, mnóstwo agencji które organizują trekking do „autentycznych” górskich osad, czy wyprawę kajakiem. Laotańczycy wiecznie uśmiechnięci i wołający „sabaidee” (cześć), nikt się nigdzie nie śpieszy, nie ma presji z niczym. Bardzo podobne nastroje jak w Tajlandii. Podobno wynika to z dość burzliwej historii tego kraju, który był  długo podzielony przez dwóch okupantów (Francję i Tajlandię) a potem okrutnie wykorzystany przez Amerykanów w wojnie z Wietnamem (Amerykanie zrzucili 2,5 mln ton bomb na ten kraj!) Więcej szczegółów tutaj Motherjones

PRAKTYCZNE:
Wiza do Laosu: kupujemy ją na granicy za 30 USD, trzeba mieć ze sobą zdjęcie paszportowe. Do tego 2 USD opłaty turystycznej i 2 USD opłaty manipulacyjnej.
Z Kunmingu jest bezpośredni autobus do stolicy Laosu - Vientianu. Nie polecamy – drogi są tak kręte i kiepskie, że po 8 h ma się dość.
Opcja kombinowana Kunming – Jinhong (200 CNY) i Jinhong – Luang Namtha (70 CNY)
Galeria zdjęć z Laosu:

  • Tydzień #27-28 (7-20/12)


  • Tydzień #25-26 (23/11-6/12)




  • * XIV nazwa królestwa Lan Xang, założonego przez laotańskiego księcia
    W Krainie Miliona Słoni*
    31.12.15

    W Krainie Miliona Słoni*

    piątek, 25 grudnia 2015

    Zbliża się koniec roku i żeby nie wypaść z blogerowych trendów należy zrobić podsumowanie. Poniżej znajdziecie kilka istotnych i nieistotnych faktów z naszej podróży. Generalnie nie prowadzimy żadnych statystyk i pół dnia Bartek to wszystko liczył.
    Ta oto piękna infografika przedstawia kilka interesujących liczb z naszej podróży.



    Wszyscy opisują ile to kilometrów przelecieli, ile razy okrążyli Ziemię, ile godzin spędzili w samolotach i w jakich fantastycznych miejscach byli. Nam się nie chce tego wszystkiego liczyć, bo jesteśmy okropnie leniwi. Poza tym raczej nie latamy samolotami (heloł, za drogo). Bowiem rok 2015 był lądowy. Nie żeby takie było ambitne założenie, tylko tak po prostu wyszło. Wiecie ile by kosztował bilet dla motocykli? No właśnie. Tak naprawdę latanie zabiera cały fun z tak długiej podróży. Przeskakuje się tylko z jednego miejsca w drugie. Drogę z Polski do Wietnamu przebyliśmy lądem. Nie zasługujemy może z tego tytułu na wpis do Księgi Rekordów Guinessa, ale nie jest to czyn zbyt popularny.
    Z samolotami przeprosimy się w 2016 roku, bo nie słyszałam jeszcze o pociągu do Australii,

    Będzie też trochę przekornie. W 2015 roku :
    • ani razu nie okrążyliśmy Ziemi
    • RAZ lecieliśmy samolotem (w Kirgistanie!)
    • w samolocie spędziliśmy 45 minut (nawet się porządnie nie zdrzemnęłam)
    • zaliczyliśmy raptem dwa kontynenty (bieda, co?)
    • nie przeczytałam 52 książek ( tylko ze dwa razy więcej)
    • wykorzystałam 200 dni bezpłatnego urlopu, a Bartek 200 dni bezrobocia
    Nie będę też pisać gdzie byliśmy w kolejnych miesiącach, bo jak Was to interesuje to sami sobie przeczytacie na blogu. Pozwolę sobie jedynie podkreślić kilka NAJ:
    • NAJbrzydsze miasto: Meghri w Armenii (Bartek: raczej najbardziej przygnębiające)
    • NAJciekawsze miasto: stolica Gruzji - Tbilisi
    • NAJgorszy dzień podróży: nie było jeszcze takiego (Bartek: negatywnie wspominam jedynie ostatni dzień w Uzbekistanie, gospodarz, który nas porobił na kasę, motocykl, który „nie jechał” przez dziurę w kolektorze ssącym i upierdliwości graniczne)
    • NAJlepszy dzień (dla mnie przynajmniej :D): gdy przyleciała moja Siostra (Bartek: = kiełbasa i ser!)
    • NAJgorsza droga: do granicy z Uzbekistanem (Bartek: Kazachstan, od granicy z Rosją)
    • NAJfajniejsza droga: nad Song Kul w Kirgistanie (Bartek: i Pamir Highway w całej okazałości)
    • NAJtrudniejsza droga: do Omalo (Gruzja) 
    • NAJpiękniejszy kraj : Kirgistan <3 (Bartek: Tadżykistan)
    Dorzucić możemy jeszcze kilka, naszym zdaniem, najlepszych miejscówek które przytrafiły się po drodze. Ogłaszamy je jednocześnie "must see" 2016. 

    Przełęcz Llogara, Albania

    Tatev, Armenia

    Esfahan, Iran


    Gruzińska Droga Wojenna, Gruzja

    Song Kul, Kirgistan

    Pamir, Tadżykistan

    Park Jiuzhaigou, Chiny

    Podsumowanie roku
    25.12.15

    Podsumowanie roku

    czwartek, 17 grudnia 2015

    Kiedy zaczęliśmy myśleć o podróży dookoła świata, oczyma wyobraźni widziałam siebie na jakiejś małej rajskiej plaży w Tajlandii. Gdzie będę się relaksować pod palmą z drinkiem w ręce i patrzeć na zmieniające się kolory oceanu. Uważałam, że najlepiej będzie kupić bilet w jedna stronę i od tej części świata zacząć naszą podróż. Przecież wszyscy tak robią. Bartek miał zgoła odmienne zdanie, i trochę czasu spędziliśmy dyskutując na ten temat. Może spróbujemy inaczej, na przykład przez Rosję? Ale problem sam się rozwiązał, wymyśliłam podróż na motocyklach i o trasie trzeba było zacząć myśleć od nowa. Trasa zrealizowana oczywiście różniła się od tej zaplanowanej. Z wizami nie jest łatwo w tamtej części świata, a że chcieliśmy uniknąć większych stresów, zrezygnowaliśmy z Azerbejdżanu, a co za tym idzie – z Turkmenistanu. Szczegóły znajdziecie w tym wpisie Każdy medal ma dwa kije. I po wielu tygodniach dotarliśmy do Azji Centralnej. Trochę nieświadomie podążaliśmy Jedwabnym Szlakiem. Turcja, Gruzja, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan i tak dalej.
    Teraz gdy jesteśmy w Azji Południowo – Wschodniej, dopadła mnie nostalgia za tymi miejscami i pokusiłam się o mały rozrachunek z Azją Centralną.

    Czy warto tam jechać? Oczywiście. A dlaczego? Bo jest przepięknie. Chociaż to jedno słowo bardzo miernie oddaje cały urok i klimat Azji Centralnej.

    Po pierwsze Kazachstan. Doświadczyliśmy go niewiele. Droga od granicy z Rosją do Atyrau była dla mnie niezbyt przyjemna. Choć teraz, z perspektywy czasu uważam, że aż tak źle nie było. Droga dziurawa niczym sito i silny boczny wiatr dały mi się wtedy we znaki. Do tego nocna podróż do Atyrau, wymijanie ciężarówek i bliskie spotkanie z krową. Na stepie robi się ciemno od razu i całkowicie, tak wiecie „choć oko wykol”. Nie widzę zbyt dobrze po ciemku (tak metr przed przednie koło), a to nie pomaga w jeździe nocą.


    Gdybyśmy więcej czasu spędzili w Kazachstanie, być może bardziej polubiłabym ten kraj. Jednak mimo wszystko wspominam go z sympatią. Wiadomo, człowiek wypiera z pamięci złe wspomnienia i w głowie zostają tylko te dobre. Jazda przez step, gdzie co jakiś czas mijasz cmentarze i stada wielbłądów jest jednak całkiem fajna. Jedyne na co musisz uważać to dziury w jezdni lub jej niespodziewany brak (jezdni).




    Poczucie otwartej przestrzeni, które daje jazda przez Kazachstan, jest nie do zastąpienia. Wychowani w miastach, miasteczkach i wsiach jeździmy do pracy autem czy komunikacją zbiorową i nasze widzenie jest zawsze ograniczone, nigdy w Polsce nie spotkałam się z takim uczuciem przestrzeni. Takiej w której po horyzont jest płasko i widać tylko piach i pojedyncze krzaczki, z rzadka minie cię jakiś samochód lub ciężarówka. I kierowca wydaje się równie zdziwiony Twoją obecnością, co ty sam. Jest gorąco, piasek wciska się do kasku, chce się pić, ale i tak jest rewelacyjnie.

    Po drugie :
    Uzbekistan jest trochę dziwny. Drogi, którymi przyszło nam jechać były zaskakująco dobre. Irytowały jedynie ciągłe kontrole drogowe i głupie pytania policjantów (turyści? Nie kurde, szpiedzy).



    Jest to pomieszanie islamu z dyktaturą i wychodzi z tego dziwna mieszanka. Zabytki są wypucowane, trawniki przystrzyżone równiutko, aż chce się szukać rysy na tym idealnym obrazku. Ale jak już się jest w okolicy, to żal nie zahaczyć o ten kraj kontrastów.

    Po trzecie :
    I potem wjechaliśmy do Kirgistanu, kraju który uważam jak na razie za najpiękniejszy na świecie. Ponad 90% powierzchni Kirgistanu to góry, połowa kraju leży na wysokości ponad 2500 m n.p.m. Mówi samo za siebie. Widoki zapierające dech w piersiach, taka środkowoazjatycka Szwajcaria. Raz trzeba wspinać się na przełęcze po 3000 m n.p.m, innym razem jedzie się wzdłuż rzeki lub w niewielkiej dolinie. Naokoło tylko góry, owce i konie.



    Kirgistan jest dobry dla wszystkich, dla początkujących motocyklistów i dla wytrawnych wyjadaczy. Można pojeździć po asfalcie albo wybrać się na lekki offroad, o hardkorowych offach też słyszeliśmy. Można przejechać Kirgistan nie wjeżdżając na asfalt, ale to wersja dla twardych zawodników. Nam nie udało się odwiedzić wszystkich topowych miejsc. Ale zaliczyliśmy kilka fajnych miejscówek.





    Jedno z nich zapadnie mi w pamięci chyba na całe życie i będę wnukom opowiadać, jak to babcia wjechała nad Song Kul. Spektakularne miejsce, zachwyca nietkniętą przez człowieka przyrodą. Jezioro otoczone jest zamszowymi pagórkami, nad którymi wznoszą się ośnieżone szczyty. I tu praz kolejny atakuje nas przestrzeń, ale inna niż w Kazachstanie. Przesycona jest majestatem, spokojem, 100% przyrody. Obecność człowieka jest widoczna minimalnie, jurty są widoczne z daleka, ale wtapiają się w otoczenie stanowiąc spójną część krajobrazu.

    Po czwarte:
    Jest jeszcze Tadżykistan i jego magiczny Pamir. Jeśli tam nie byłeś, nie wiesz co to znaczy ciężkie życie. Dostęp do podstawowych dóbr i jakże dla na oczywistych, jest tam bardzo utrudniony. Prąd i bieżąca woda są w dość ograniczonym zakresie.



    Przyroda nie ułatwia. Każdy metr ziemi pod uprawę jest wręcz wydarty z rąk Matki Natury, zwierzęta wyjadają niewidoczną trawę. I oczywiście przyroda. Góry są oszałamiające, w końcu to dach świata.



    Surowy krajobraz, brak roślin, idealnie błękitne niebo i kurz. To rzeczy, które najbardziej zapadły mi w pamięć. W takich miejscach jak to, człowiek zdaje sobie sprawę jak bezradny jest w obliczu natury.

    I po piąte:
    Jadąc przez Azję Centralną spotkaliśmy mnóstwo zakręconych ludzi na swojej drodze. Nie mam na myśli miejscowych, ale ludzi którzy tak jak my realizują swoje marzenia i odbywają różne szalone podróże. Motocykliści: para Niemców na BMW, Włóczylinki, Afrą na Pamir. Czy rowerzyści : Hubert z Kierunek Wschód, różnorakie pary ze Szwajcarii czy Niemiec lub szalony Francuz (roboczo nazywany Talibanem).
    Nikt się nie lansuje, wszyscy mają wypłowiałe ciuchy i ogorzałe od słońca twarze, często wyglądają jak bezdomni. Pokonują na rowerach czy motocyklach olbrzymie odległości, zapuszczają się w mało cywilizowane miejsca i dzielą cennymi informacjami. To dzięki nim droga jest ciekawa, masz towarzystwo w niedoli i wiesz, że oni też się męczą. Widzisz, że nie tylko ty jesteś dziwny i lubisz podróżować. Słyszeliśmy o człowieku, który objeżdża świat na jednokołowym (!!!) rowerze. Słuchając ich opowieści zaczynasz się zastanawiać, czy nie jesteś mięczakiem (Pamir na rowerze-no szaleństwo).

    Warto jest znać rosyjski. Pozwala to szybciej załatwić wiele spraw (np nadanie motocykla pociągiem w Kazachstanie), znaleźć nocleg czy uciąć sobie zwykłą pogawędkę z miejscowymi. Człowiek nie czuje się wyobcowany, rozumie otaczające go napisy. Bardzo dobrze odnajdywaliśmy się w tamtejszej codzienności i rozumieliśmy mentalność (homo sovieticus? ;))

    Najwygodniej jest mieć swój środek transportu, można dotrzeć w ciekawe miejsca, daje dużo swobody, zatrzymujesz się gdzie chcesz, śpisz gdzie chcesz. Pozwala też sprawnie pokonać duże odległości np. w Kazachstanie (który, ku naszemu zaskoczeniu okazał się ogromny). Warto zaopatrzyć się w informacje wizowe i sprawdzić, które przejścia graniczne są dostępne dla obcokrajowców (nie zawsze jest to takie oczywiste, o czym sami się przekonaliśmy na granicy kazachsko – uzbeckiej). Sprawdzić, jakie dokumenty potrzebują nasze sprzęty by można było swobodnie przekraczać granice. Jakie szczepionki są zalecane, jaki sprzęt warto ze sobą zabrać. Nie należy przy tym popadać w paranoję, ponieważ są to tak naprawdę całkiem cywilizowane kraje (wbrew temu co niektórzy sądzą) i jeśli nie szukasz na środku stepu francuskiego sera i wina z 1890 roku, to większość potrzebnych do przeżycia rzeczy jest dostępna w dużych miastach.

    Azja Centralna chwyta za serce, odbiera oddech i nie pozwala o sobie zapomnieć. Jest fantastycznym miejscem na dłuższą lub krótszą podróż. Banałem będzie stwierdzenie, że wrócę tam jeszcze kiedyś i to na pewno na motocyklu.
    Tipy:
    Wszystkie potrzebne wizy : Tadżykistan (tę najbardziej opłaca się wyrabiać w Biszkeku - nie zapomnijcie o pozwoleniu na GBAO), Uzbekistan i Kazachstan można wyrobić w Polsce.
    Kirgistan: wizy nie potrzebujemy. Można dolecieć z Pragi Pegasus Airlines w dobrej cenie. W Biszkeku można wynająć motocykl lub samochód terenowy, my skorzystaliśmy z IronHorseNomads.
    Kazachstan: noclegi w Kazachstanie są drogie, jeśli planujecie kilkudniowy pobyt w jakimś mieście, warto wynająć mieszkanie. Jeśli chcecie uniknąć gibania na motocyklach przez cały kraj, jest na to sposób. Pisze o tym Bartek tutaj Motorcycle shipping.
    Uzbekistan: paliwo w Uzbekistanie jest trudno dostępne, dobrze mieć ze sobą kanistry lub po prostu duży bak. Bankomaty nie działają, gotówki nie wymieniajcie w banku tylko u cinkciarzy w hotelu lub na bazarze (najlepszy kurs).
    Tadżykistan: Pamir Highway - we wrześniu i październiku jest w nocy zimno, weźcie ciepłe gacie. Celnicy na granicy kasują dużo opłat (czasowy import pojazdu, inspekcja sanitarna i łapówka). Bankomaty są tylko w Khorogu, najlepiej mieć ze sobą dolary.

    Azja Centralna taka piękna – pięć powodów, dla których warto tam pojechać
    17.12.15

    Azja Centralna taka piękna – pięć powodów, dla których warto tam pojechać

    wtorek, 8 grudnia 2015


    Minął nam właśnie 6 miesiąc w podróży, w związku z tym uważamy się za doświadczonych podróżników, backpakersów, travellerów, motoadwenczurów i obieżyświatów. Przez ten czas nabyliśmy wiedzę i pobieraliśmy nauki u różnych guru podróżnictwa (np. czytając blog Anny Muchy czy oglądając Perfekcyjną Panią Domu). Możemy się podzielić z Wami bezcenną wiedzą na temat podróżowania dookoła świata. Normalnie powinniśmy zrobić kurs online za 999 zł, ale wiemy, że nikt z Was nie ma tyle pieniędzy. Słabo Wam idzie zamawianie na http://gadzety.vvagary.pl, a co dopiero kurs. A nawet jakbyście mieli pieniądze to nie wydacie ich na poradnik, bo przecież każdy Polak sam wie wszystko najlepiej. Tytuł to 666 porad, ale będzie tylko 10. Znamy problem czytelnictwa w Polsce i wiemy, że te 10 zdań to o 9 za dużo. Nie ukrywamy, że zainspirowały nas błyskotliwe wpisy na portalu National Geographic.


    1. Nie podejmuj decyzji o wyjeździe, to bez sensu. Lepiej zostań w Polsce. Pracuj po 12h dziennie, żeby kupić nowy TV czy spłacać kredyt we frankach. Inni podróżują, to sobie możesz poczytać w Internecie. Blogów i książek podróżniczych i tak jest za dużo, życia na przeczytanie Ci nie wystarczy.


    2. Jeśli jednak się zdecydowałeś to pamiętaj o pakowaniu. Idź do sklepu i kup największą walizkę, jaką znajdziesz, do tego 120 litrowy plecak, koniecznie na kółkach i może jakaś torebunia. Najlepiej ekologiczna. Albo nie. Spakuj się w sam kołczan prawilności. Słyszałeś kiedyś o kimś kto podróżuje dookoła świata z samym kołczanem? Fejm gwarantowany.


    3. Pakowanie: spakuj tyle rzeczy ile zdołasz unieść w swoim 120 litrowym plecaku i ile wepchniesz do wielkiej walizki. Nigdy nie wiesz kiedy przyda się żelazko, 5m przedłużacz czy kawiarka.

    4. Planuj, planuj, planuj. Zrób tabelkę w Excelu na każdy dzień podróży z dokładnym opisem co, gdzie i o której będziesz zwiedzał. Brak planu to najgorsze co możesz sobie wyobrazić!!! Nie chcesz chyba pominąć jakiejś atrakcji.


    5. Nie kupuj tanich biletów lotniczych, w ogóle nie kupuj biletów i nie lataj samolotem. Samoloty spadają, znikają z radarów, a nawet wybuchają. Poza tym nie chcesz, żeby ktoś zgubił twój cenny bagaż.

    6. Nie rozmawiaj z miejscowymi. Mama przecież ostrzegała przed rozmowami z obcymi. Szczególnie gdy częstują Cię jedzeniem lub piciem. Wtedy uciekaj ile sił w nogach i na ile pozwoli Ci walizka.


    7. Nie przejmuj się zwyczajami w danym kraju. Jesteś turystą, podróżnikiem, płacisz im przecież za to żeby Cię gościli, to sobie możesz robić co chcesz! Śmiało biegaj w krótkich spodenkach po Iranie, wejdź w butach do meczetu lub świątyni buddyjskiej, zrób awanturę, że w toalecie zamiast muszli jest dziura.

    8. Nie załatwiaj wiz wcześniej. I tak potrzebujesz je do prawie każdego kraju poza Unią, do tego są strasznie drogie, więc tylko popsujesz sobie humor.

    9. Zrób kanapki na drogę i ugotuj jajka na twardo.



    10. Czytaj tylko vvagary.pl, nic mądrzejszego nie znajdziesz.

    Wszystkie te porady są zmyślone w przypływie dobrego humoru, nie próbujcie tego w domu. Tak samo jak porad z National Geographic ;) 

    666 porad jak wyjechać w podróż dookoła świata [PORADNIK]
    8.12.15

    666 porad jak wyjechać w podróż dookoła świata [PORADNIK]